nieporadnik

nieporadnik

niedziela, 23 marca 2014

Protest i uderzenia

W sejmie trwa protest. Forma tego protestu jest daleka od moich standardów, ale po części rozumiem determinację rodziców i podziwiam ich walkę. Moje zasady nie pozwoliłyby mi ciągać syna do Sejmu i narażać go na różne stresy. Ale mam świadomość, że w naszym kraju tylko drastyczne formy są skuteczne.

Za to śledzę różne dyskusje na ten temat: środowiska rodziców dzieci autystycznych i tzw "normalnych ludzi" na forum TVN-u. I uderza mnie kilka rzeczy.

Uderzenie pierwsze
W naszym katolickim kraju jest spora grupa ludzi, która uważa, że jak kogoś dopadło nieszczęście, to wyłącznie jego własna sprawa (i na pewno na nie zasłużył). I jeśli ktoś ma w ogóle pomagać, to nie państwo (czyli my wszyscy) tylko Kościół (czyli my wszyscy). Tylko, broń Boże, nie z ich podatków, bo oni pracują na swoje dzieci i od państwa nie otrzymują nic.

No i tu obywatel się myli. Bo nawet jak nie korzysta z dodatku rodzinnego, który teraz otrzymują naprawdę nisko sytuowane rodziny, w maksymalnej wysokości 106 zł miesięcznie na dziecko, to korzysta z ulgi podatkowej na dziecko odliczanej od podatku dochodowego raz w roku (chyba że jest rodzicem jedynaka i naprawdę dobrze zarabia). Najniższa ulga na dziecko wynosi 1112,04 zł/rok, czyli 92,67 zł/mc i nie otrzyma jej dopiero rodzic jednego dziecka, który zarobi powyżej 56 tys zł rocznie, lub gdy dochód małżonków przekroczy 112 tys rocznie (czyli gdy miesięcznie dochód rodziny przekracza 10 tys zł). Dla takiej rodziny te 90-100 zł miesięcznie na dziecko to kwota z przegródki "na waciki", więc chyba im nie żal, że podatnicy, czyli oni sami, zaoszczędzą. Ta ulga to nie podarunek fiskusa, tylko coś, co nie trafi do naszej wspólnej podatkowej kasy, coś co zostało mu od państwa dane.

Dla porównania powiem, że jeśli rodzina zarabia na tyle mało, żeby dostać dodatek rodzinny (lub ma tyle dzieci, że mimo dobrych dochodów dodatek im się należy) to właściwie nie ma z czego tej ulgi podatkowej na dzieci odliczyć. Normalnie nie starcza na to podatku. Może to trochę poczucie sprawiedliwości tych nie otrzymujących świadczenia rodzinnego uspokoi. A poczują się jeszcze lepiej, jak uświadomią sobie, że ci biedniejsi nie odliczą sobie też ulgi na rehabilitację, ani nie odliczali ulgi na internet, a o uldze na kredyt mieszkaniowy nawet nie wspomnę, bo kto im kredyt da z taką zdolnością kredytową. Więc zamiast płacić raty za własne mieszkanie płacą czynsz jakiemuś właścicielowi mieszkania i, wydając podobne pieniądze, nie polepszają wcale swojego stanu posiadania.

Uderzenie drugie
Wielu rodziców dzieci zdrowych, a najczęściej jednego zdrowego dziecka, wysyła rodziców dzieci niepełnosprawnych do pracy. Generalnie każdy rodzic, który zamknięty jest między szkołą, domem a rehabilitacją dziecka, do pracy by chętnie poszedł. No dobrze, wszędzie może zdarzyć się patologia, więc pewnie kilku by nie poszło.

Z tym, że z pracą jest problem, a nawet kilka problemów. Najważniejszy to ten, że rodzic dziecka niepełnosprawnego nie jest osobą dyspozycyjną. Ma swoje terminy lekarzy dla dziecka, rehabilitacji, nie może dziecka zostawić bez opieki, a nie znajdzie opiekunki za kwoty, za które te opiekują się dziećmi zdrowymi (niania dla zdrowego dziecka zgodzi się pracować już od 5 zł za godzinę, a przy większej ilości godzin nawet taniej; przy osobie niepełnosprawnej kwota wzrasta do 50 zł za godzinę i ilość godzin nie ma znaczenia dla sumy miesięcznej). Często szkoła oznacza nauczanie indywidualne, a nawet jeśli nie, to nie ma mowy o świetlicy szkolnej czy zajęciach pozalekcyjnych.

Z moich doświadczeń wynika, że maksymalny czas przebywania dziecka w placówce oświatowej zapewniają szkoły specjalne, i to nie wszystkie - od 7 do 17. Ale do szkół specjalnych trafia niewielki odsetek dzieci niepełnosprawnych i są to najczęściej dzieci z niepełnosprawnością intelektualną. A stanowią one może 10% wszystkich dziecięcych niepełnosprawności. bo tak naprawdę te szkoły stworzone są z myślą o niektórych rodzajach niepełnosprawności i nie wszystkie dzieci mogą się w nich uczyć. Reszta rodziców pracować może w niepełnym wymiarze czasu, bo najczęstszy czas, w którym dziecko niepełnosprawne może przebywać w szkole czy przedszkolu to godziny od 8 do 14.30. Czyli na dojazd do pracy i samą pracę zostaje 6 godzin.

Sama pracowałam już w różnych miejscach, próbując łączyć wymagające macierzyństwo z samorealizacją. Mimo wyższego wykształcenia zamiatałam ulice, pracowałam w sklepie, roznosiłam ulotki, byłam ankieterem, rachmistrzem spisowym i agentem ubezpieczeniowym, próbowałam też prowadzić działalność gospodarczą. Niestety ani pracodawcy ani rynek nie lubią osób nie w pełni dyspozycyjnych. Nie ma u nas form pracy przyjaznych rodzicom niepełnosprawnych dzieci.

Rozumiem nawet postawę szefa, któremu zaczyna przeszkadzać, że pracownik po raz kolejny musi jechać do szkoły dziecka w godzinach pracy, bo coś się wydarzyło i szkoła wzywa. Zwłaszcza gdy ma do dyspozycji dziesięciu innych, którzy nie będą wzywani. Sama odeszłam na wychowawczy, gdy w lutym wykorzystałam urlop roczny, bo miałam tylko 4 dni robocze, w których nie musiałam brać zwolnienia na terapię lub wizyty lekarskie.

Zostaje telepraca i umowy o dzieło, ale to kapryśne formy zatrudnienia, nie dające gwarancji stałych wpływów i niestety często nieoskładkowane. I także wymagające dyspozycyjności.

Uderzenie trzecie
Pojawia się wiele głosów, że dziecko oddać trzeba do placówki i samemu pójść do pracy. To rozwiązanie ma dwa poważne błędy.

Pierwszy to taki, że nie ma placówek, które byłyby w stanie przyjąć wszystkie dzieci wymagające opieki. W istniejących już trudno o miejsce, a szacuje się, że obejmują opieką 10% dzieci tej opieki wymagających.

Drugi błąd to koszt instytucji. Miesięczna wartość utrzymania dziecka w takim ośrodku obciąża podatników kwotą na poziomie 4-6 tys. zł. Do tego rodzice mają w pamięci przykre doświadczenia z miejscami, gdzie dzieci szprycowane są środkami uspokajającymi, by opieka była łatwiejsza. Albo są bite, czy wykorzystywane seksualnie. Były takie doniesienia medialne i wcale nie jednostkowe. Do tego każdy rodzic ma poczucie, że nikt nie zaopiekuje się jego dzieckiem tak samo jak on, nikt dziecka tak nie kocha. Nie dziwmy się więc, że rodzice tego rozwiązania się boją. A i sąsiedzi czy rodzin oceniają, gdy dziecko zaopiekowane jest nie przez rodzica, tylko instytucję lub osobę trzecią. Rodzic, tak chętnie wcześniej wysyłany przez innych do pracy, staje się nagle wyrodnym rodzicem, który swoje dziecko porzucił, wydał na pastwę innych...

Jest jeszcze taka prawda, że dziecko ma prawo rozwijać się w swojej rodzinie, niezależnie czy ma jakieś problemy rozwojowe czy nie. Ma prawo mieć rodzeństwo, rodziców, dziadków... A jeśli potrzebuje wzmożonej opieki, powinny pojawić się takie jej formy, by ta pomoc przyszła do jego domu.

Uderzenie czwarte
Zasygnalizowałam już na początku, że wszyscy zgadzają się mniej więcej co do idei, że jakaś pomoc być powinna. Niestety zgadzają się też w kwestii źródła finansowania tej pomocy. Niech pomagają wszyscy, tylko nie ja. Co gorsze nie kończy się to na takiej zachowawczej postawie.

Często otoczenie staje się największym problemem rodziców dzieci z niepełnosprawnością. Pojawiają się głosy drastyczne, że jak ktoś maił czelność począć takie dziecko, to niech sobie sam wychowuje (jakby dało się wybierać urodę, zdrowie czy życiowe szczęście potomka przed jego urodzeniem). Pokutuje też pogląd, że niepełnosprawności są efektem pijaństwa, narkotycznego nałogu czy innych zachowań jego rodziców, które nie są społecznie pochwalane. Wyraźne są sugestie rodem z idei eugeniki, że osoby niepełnosprawne trzeba likwidować w życiu płodowym. Prawda, że robi się strasznie?

Inną formą dyskryminowania rodzin z niepełnosprawnością jest odmawianie im prawa do pojawienia się w przestrzeni publicznej. Ilu z nas zwrócono uwagę, że takie dziecko nie powinno bawić się na placu zabaw? Komu zaszeptano w kościele, że to nie miejsce dla takich osób?

Dla mnie ekstremalnym przykładem są nagminne próby pozbywania się dzieci niepełnosprawnych z klas integracyjnych za pomocą nauczania indywidualnego. Bo przeszkadzają uczyć się zdrowym dzieciom. W klasie stworzonej dla ich potrzeb nie ma dla nich miejsca!

Uderzenie czwarte
Pan premier przytaczał kwoty przeznaczane do systemowego wspierania osób niepełnosprawnych i ich rodzin. Kwoty imponujące. Tylko system nie działa.

W tych dniach kończy nam się ważność orzeczenia o niepełnosprawności. Komisja wydaje je na okres od roku do 3 lat (słyszałam o przypadku, że dziecko otrzymało orzeczenie na lat 6, ale to był jeden przypadek). Oznacza to, że co jakiś czas rodzic musi pozbierać całą dokumentację medyczną ze wszystkich placówek, gdzie dziecko uzyskało pomoc (30 groszy za stronę ksero) i dostarczyć komisji wraz z wnioskiem wypisanym przez specjalistę leczącego dziecko. Wniosek złożyć można najwcześniej 30 dni przed końcem ważności poprzedniego orzeczenia. Komisja zebrać się może dopiero, jak stare orzeczenie straci ważność. Nasza zbierze się najwcześniej 3 tygodnie po tym fakcie. Dwa tygodnie czeka się na orzeczenie, a kolejne dwa na jego uprawomocnienie. Czyli co najmniej ponad miesiąc nie będziemy mieć zniżki na dojazdy na rehabilitację i do lekarzy, nie będzie dodatku na rehabilitację, ani świadczenia pielęgnacyjnego, wyłączeni będziemy z niektórych terapii. I to nie z naszej winy. Jakaś urzędnicza machina nie działa. I niestety tak na każdym kroku.

Gmina powinna zapewnić dowóz dziecka do szkoły z klasą integracyjną. W naszym wypadku nie dojeżdża do szkoły żadna komunikacja masowa, skazani jesteśmy na gimbusa. Z tym, że dowozi on syna na drugą lekcję. Bo musi przywieźć gimnazjalistów na ich zajęcia. Jest to jedyny pojazd wożący uczniów w gminie. Cieszę się, że udało się przynajmniej załatwić, ze dowozi dziecko przed rozpoczęciem 2 lekcji a nie w jej trakcie. Ale to klasa trzecia, dziecko nadrobi materiał. A w klasie czwartej? Jak będzie opuszczało ciągle zajęcia z określonych przedmiotów?

Gmina dostaje na wsparcie specjalnych potrzeb edukacyjnych mojego dziecka około 4500zł miesięcznie w formie dotacji oświatowej. To pieniądze, z których na terenie szkoły powinna być realizowana terapia pedagogiczna, psychologiczna i logopedyczna mojego dziecka i wszystkie inne, które okażą się potrzebne. Jest jeden problem. Te pieniądze nie idą w ślad za dzieckiem do szkoły, nikt nie musi się rozliczyć z tego, na co zostały wydane, wykazać że posłużyły do wsparcia konkretnego dziecka. One po prostu trafiają do wspólnej gminnej puli i rada gminy decyduje, ze np. w innej szkole trzeba naprawić ogrodzenia. Albo pani dyrektor musi dostać premię. Ale ja powinnam się cieszyć, bo państwo wydaje grube pieniądze na rehabilitację mojego dziecka.

To z resztą nie jedyna forma marnotrawienia środków dedykowanych wsparciu osób niepełnosprawnych. Szkoły mają zakupione ze środków PFRON sprzęty do rehabilitacji, nauczyciele za pieniądze podatników zostali wyszkoleni do ich wykorzystania. Jest jeden problem. Nie wystarcza im pensum na wykorzystanie wiedzy i tych nietanich urządzeń.

Ponieważ sam system jest niewydolny, rodzice mając możliwość zbierania 1% na subkontach fundacji i stowarzyszeń walczą o każdy grosz, bo potrzebują pieniędzy, by sfinansować z nich to, czego nie realizują szkoły i gminy. I szukają terapii poza placówkami edukacyjnymi, płacąc straszne pieniądze za rzeczy, które należą się dziecku i zostały na nie skierowane pieniądze podatników. Tak więc podatnik płaci dwa razy za to samo - raz by szkoły miały wyposażenie, a drugi raz, by konkretne dziecko miało terapię. I niestety wokół tego kwitnie złoty biznes. Tworzą się różne ośrodki, które proponują terapie, turnusy rehabilitacyjne... A rodzic płaci, bo wierzy, że pomogą jego dziecku.

Tych uderzeń jest na pewno więcej

Wszystkie są bolesne i niesprawiedliwe. I trafiają w osoby, które i tak mają już sporo problemów do udźwignięcia. Nie dziwmy się więc, że protest rodziców ma rozhisteryzowaną, krzyczącą twarz. Choćby się nam ona nie podobała, zastanówmy się, ile razy w tę twarz uderzyliśmy, zanim podniósł się krzyk.

Zbudowane przez Gawła w Szczyrzycu cmentarzysko głodów

35 komentarzy:

  1. Wnikliwe, mądre, obiektywne... Szkoda, że nie mogę poznać osobiście...

    OdpowiedzUsuń
  2. Wspaniale ujęty temat...
    Jedna uwaga: "Gmina dostaje na wsparcie specjalnych potrzeb edukacyjnych mojego dziecka około 4500zł miesięcznie w formie dotacji oświatowej." - te pieniążki przekazywane są do Gminy w formie subwencji a drugą dokładnie takiej samej wysokości kwotę Gmina ma obowiązek przekazać w formie dotacji do placówki w której uczy się Pani dziecko. Także szkoła "otrzymuje" 9 000 zł na miesiąc.
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za informację, ta wiedza przyda mi się bardzo szybko.

      Usuń
    2. Kurde masaka!!!! A mi dyrektorka siedleckiej szkoły integracyjnej powiedziała że jak Pola nie trzyma siusiu i kupki to zebym pomyślala o nauczaniu indywidualnym, bo w szkole nie ma pomieszczenia zeby Polę przewinąc, przebrać, przemyć. Nie ma pomieszczenia z kozetką i bierzącą wodą... o taki tekst. Serio...

      Usuń
    3. Za naszymi dziećmi do budżetu gminy naprawdę idą spore pieniądze. Warto prosić lekarzy i terapeutów dziecka o opinię na temat potrzeby przebywania z rówieśnikami i walczyć o wyposażenie szkoły w odpowiedni sprzęt. W gminie i na piśmie. z poinformowaniem kuratorium i rzecznika praw dziecka oraz rzecznika praw ucznia. Powinno zadziałać. Trzymam kciuki!

      Warto też zadać sobie pytanie czy przy takim stosunku kadry do problemów pieluchowanie nie jest stygmatyzujące. Jaka jest reakcja rówieśników? Mój syn w pierwszej i drugiej klasie niestety miał wypadki toaletowe, choć odpieluchowany dawno. Emocje niestety dawały znać. Miał zawsze komplet ubrań na przebranie i cudowna panią Agnieszkę do pomocy O pani Agnieszce chyba napiszę dla samej siebie osobny post, bo ciągle mam wrażenie, że nie dość jej podziękowałam za wszystko :) Życzę Pani Polu spotkania w szkole takiej Pani Agnieszki :)

      Usuń
  3. Świetny tekst - prawdziwy, rzetelny, wyważony i do czytania "jednym tchem"! Chciałabym, aby jak najwięcej osób z moich znajomych (i nie tylko!) mogło go przeczytać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miłą dla mnie opinię i zachęcam do udostępniania tekstu.

      Usuń
  4. Z tym dowozem bym powalczyła, niech się wypchają z dojazdem na 2 lekcję. U nas, jak coś nie działa z dowozem ichnim, to rodzic sam dowozi i dostaje za to rozsądne pieniądze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gmina bardzo chętnie wsparłaby dowóz własny, a ja.chętnie bym poodwoziła, tylko akurat nie mam czym.:) Na razie nie mamy własnego środka transportu (koszt zakupu, napraw, paliwa i ubezpieczenia póki co nas przerasta), a w stronę szkoły nie jeździ od nas nic, ani pociągi, ani busy. Trochę mnie przekupili asystentem (syn oprócz nauczyciela wspomagającego, którego dzieli z trójką innych dzieci, ma własnego asystenta).

      Usuń
  5. proszę coś więcej na temat pieniążków które trafiają do szkoły. czy jest na to jakiś art.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O subwencji oświatowej można poczytać tu:http://samorzad.pap.pl/depesze/polecane_artykuly.technologie/131021/
      a tu dokładne bieżące rozporządzenie"
      file:///D:/Moje%20dokume/Downloads/dokument90369.pdf

      Usuń
    2. nie wiem czy gmina ma obowiązek jak walczyłam o przystosowanie klasy dla syna to szkoła nie dostała ani grosza rzecznik powiedział że gmina nie ma obowiązku przekazywania subwencji.w tym chorym kraju żeby prawdy dojść to trzeba beczkę soli zjeść

      Usuń
    3. Na tym właśnie polega paradoks. Pieniądze wychodzą z ministerstwa adresowane do konkretnego dziecka, ale na poziomie gminy to adresowanie się gubi. Jednak jeśli są konkretne zalecenia lekarskie i z PPP można walczyć o realizowanie tych zaleceń szukając wsparcia w kuratorium. Jeśli dziecko jest w klasie integracyjnej i ma orzeczenie o niepełnosprawności to o pieniądze na przystosowanie samego budynku szkolnego można wystąpić do PFRONu. Polecam też kontakt z człowiekiem-instytucją: https://www.facebook.com/mierz.wyzej?ref=ts&fref=ts

      Usuń
  6. To jest fakt,za dzieckiem niepełnosprawnym "idą" duże pieniądze do placowki a co dzieci z tego mają??? Nic albo baaardzo niewiele.Placówka wykorzystuje te środki na dzieci zdrowe i potem sie szczyci jaki to ma szeroki wachlarz terapii. Może i ma ale nie dla tych dzieci które powinny go mieć. Pięknie to Pani opisała. Może niektórym otworzą się oczy na problem niepełnosprawności. A tym co robią biznes na naszych dzieciach otworzy się serce i zrozumieją że na krzywdzie innych perfidnie się dorabiają

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety nie ma na razie dokładnie adresowanej drogidla subwencji oświatowej, ale na otworzenie serc raczej bym nie liczyła.

      Usuń
    2. Pani Grażyno udostępniłam Pani tekst i idzie dalej i cieszy się powodzeniem :) Gratuluje
      A co do serc :) ja wierze.moze jestem trochę naiwna :)

      Usuń
    3. Pisałam z gorącą głową i pewnie szczere emocje powodują taką żywą reakcję. Mam nadzieję, że przeczytają ludzie, dla których tekst będzie refleksja i przyczynkiem do zmiany.

      Usuń
  7. Rewelacyjny tekst. Popieram każde słowo i podaje dalej telst.

    OdpowiedzUsuń
  8. Szczera prawda ,tylko co dalej ,ja mam dwoje niepełnosprawnych dzieci ,jedno od urodzenia a drugiego powstała niepełnosprawnosc w wieku 3 lat ,duzo osób nie widzi jak mamy na co dzien jak musimu waczyc o to co nam sie słusznie nalezy ,chetnie bym poszła do pracy ale prawda jest taka ze najlepiej ja sama zajmę sie swoimi dziecmi ,kiedy rezygnowałam z pracy nie miałam prawa do dodatku pielegnacyjnego ,dopiero po tym jak sie odwołałam a trwalo to w sumie pare miesiecy okazało się ze jednak mojemu dziecku należy sie 620 zł ,smieszna suma,rezygnacje z pracy nie złozyłam dlatego ze miałam takie widzimisię ,nie chciałam siedziec w domu ,zrezygnowałam wtedy kiedy juz przełozona i koledzy dziwnie sie na mnie patrzyli bo kolejne zwolnienie ,a to szpital a to rehabilitacja wiecznie z jezykiem wywieszonym bo powinnam byc gdzie indziej a nie tu ,rozumiem ich bo kazdy ma dom rodzine i nie koniecznie ma ochote albo moze odwalac za mnie pracę ,tym co tak krzycza jak nam jest dobrze, albo zebysmy wzieli sie do pracy proponuję pare dni posiedziec z dzieckiem niepełnosprawnym ,watpie czy by tak samo mówili,dyspozycyjnosc zawsze i wszedzie ,użeranie sie z niektórymi lekarzami, terminy,nie wymagam od nikogo zeby ktos sie zajmował moimi dziecmi ,zrobie to ,ale niech nam dadza godnie zyc ,albo chociaz namiastke tego ,podziwiam i chyle czoła przed rodzicami którzy mieli odwage pojechac i walczyc dla Siebie i dla Nas o te minimalne wynagrodzenie,nikt Nas sie nie pyta czy my mamy na leki lub inne potrzeby a przciez czesto wielokrotnie trzeba załatwiac rózne rzeczy prywatnie,pełnopłatnie bo czekac prawie rok na badanie nie mozemy ,uwazam ze ten czas który jestesmy z dziecmi i sie nimi opiekujemy powinien byc traktowany jak nasza praca ,dlaczego mamy oddawac gdzies dzieci a Panstwo ma płacic osrodkom za opiekę (wiadomo ze zadne z tych oddanych dzieci nie miaoby własnego opiekuna tylko jedna osobe na iles tam chorych)po pare tys kiedy mozna by nam podniesc te swiadczenia do płacy minimalnej a nie dziadowac po sto czy dwiescie złotych na trzy mies a potem nie wiadomo ,dadzą lub nie
    brak słów na to wszystko ,walka z wiatrakami.Przepraszam ze tak chaotycznie i pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Człowiek gdzieś się musi wyżalić, a najlepiej tam, gdzie zrozumieją :) Mam nadzieje, że dzieci dodają otuchy (jak już nie mam siły walczyć patrzę w te mordki i wiem dla kogo to wszystko). Szkoda trochę, że rzeczowe argumenty wszystkim umykają - i protestujący się zagubili, i media konstruują materiał tak jak im wygodnie, i rządzący wyciągają co chcą z usłyszanych argumentów. Najgorzej jednak z komentatorami, którzy nie mają pojęcia o czym mówią. Nie trzeba sie przejmować - psy szczekają, karawana idzie dalej :) Pozdrawiam serdecznie i życzę dużo siły i pięknych dziecięcych uśmiechów

      Usuń
  9. To prawda komentują ,tylko nie wiedza o czym ,boja sie ze przyjda nastepni ,nauczyciele ,górnicy ,tylko co tu porównywac,rozumiem ciezka prace innych ludzi ,naprawde ,tylko że tu porównuja walke o byt o zycie,albo co niektóre osoby ,dziennikarz który robił wywiad dzisiaj ,no ręce czasami opadaja.Pozdrawiam, równiez życzę dużo siły
    :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I tak ktoś niebawem przyjdzie z płytami chodnikowymi, namiotami, łańcuchami... U nas nie da się inaczej, merytoryczną dyskusją, zmienić czegokolwiek.

      Usuń
  10. fajnie napisane, ale ;-)
    cyt.:"W naszym wypadku nie dojeżdża do szkoły żadna komunikacja masowa, skazani jesteśmy na gimbusa. Z tym, ze dowozi on syna na drugą lekcję. Bo musi przywieźć gimnazjalistów na ich zajęcia. Jest to jedyny pojazd wożący uczniów w gminie."
    gmina musi dowieźć Twoje dziecko do szkoły na czas. Do najbliższej szkoły lub zwrócić ci pieniądze jeżeli sama realizujesz ten obowiązek.
    dowożąc dziecko na 2 lekcją - w każdym razie nie na czas - gmina łamie prawo i nie realizuje swojego obowiązku, co jest nie dopuszczalne! musi zabrać dziecko z domu / pod dom.
    Mozna to wyegzekwować - jeśli nie polubownie to za pomocą sądu administracyjnego.
    Akurat to przerabiam teraz :-)
    pozdrowienia serdeczne!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, że wytaczając armaty bym wygrała, ale dzięki temu, że wybrałam współpracę, zyskaliśmy asystenta. Gdybym stawiała sprawę dowozu na ostrzu noża zmarnowałabym sporo energii, która potrzebna była na inne działania. Tym bardziej, ze od razu chcieli mi płacić za dowóz. Tyle, że nie mam czym dowozić.

      Usuń
    2. oczywiście ty decydujesz, ale to są dwie różne potrzeby - transport i asystent, które wynikają z dwóch różnych konieczności. to są twoje (dziecka) prawa, nie przywileje.

      Usuń
  11. Dziękuję za ten post, ujmuje Pani w słowa dokładnie to co siedzi we mnie od kilku dni... Pozwolę sobie udostępnić, bo ja nie potrafi tego tak opisać, a to wszystko szczera prawda przecież... NIech jak najwięcej osób o tym wie!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za miłe słowa i udostępnienie.

      Usuń
  12. A ja dziękuję za tę wiedzę. Mimo, że nie jestem osobą bezpośrednio zainteresowaną, jestem wdzięczna za wgląd w problem i świadomość, dzięki której lepiej rozumiem całą sytuację i mogę podejmować dyskusję. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się,,że mogłam pomóc, ale obawiam się, że to zaledwie wierzchołek góry lodowej.

      Usuń
  13. Pani Polu siostra mojego męża ma szósteczkę dzieci i na prawdę niskie dochody, bo jej mąż tylko pracuje, a i tak dostaje chyba te najniższe rodzinne. Tak jak Pani pisze, dopiero przy jedenastym dziecku można coś więcej... Pani Grażynko, cóż mi pozostaje- życzę Pani wytrwałości na każdym polu... Udostępniam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pani Jadwigo, już przy trzecim dziecku (i każdym następnym) dostaje się całe 80 zł dodatku za wielodzietność. Może na mleko starczy??? Oczywiście pod warunkiem, że dzieci nie są już dorosłe (dodatek dotyczy małoletnich). Miała powstać ogólnopolska karta dużej rodziny, ale słyszałam wczoraj wypowiedź rzeczniczki kancelarii Prezydenta i zaczynam mieć wątpliwości, czy program wsparcia rodzin w ogóle powstanie. Tłumaczono, ze coraz więcej kart lokalnych powstaje. Niestety jak zwykle mieszkańcy Warszawy zapominają, ze większość ludzi w Polsce mieszka na wsi, a wszystkie programy dotyczą miast. Na wsi z reguły rodziny maja więcej dzieci, więc może chodzi o to, by liczba beneficjentów takich programów za duża nie była? No i lokalnie działają te miejskie, więc ktoś z Katowic na wejście na Wawel nie dostanie zniżki.. A pomysł był świetny, kompleksowy (chyba ze czterdzieści różnych ustaw okołorodzinnych). U nas niestety programy kompleksowe nie mają szans realizacji :/

      Usuń
  14. Cieszę sie,ze myliłam sę w sprawie karty dużej rodziny. JEst i działa. I korzystamy :)

    OdpowiedzUsuń